sobota, 27 czerwca 2015

Mój kumpel się żeni.

Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jedna, maleńka rzecz. No może, więcej niż jedna. I może większa niż mała. Mimo to najbardziej zastanawiał go fakt czemu siedzi przy ładnie zastawionym stole ubrany  w elegancki, dobrze dopasowany garnitur i czemu wszystkie pary oczu, wiercą mu dziurę w czole. Nie spodziewał się, że alkohol, który wypił dnia poprzedniego może go tak sponiewierać, że nie wiedział, kiedy znalazł się na imprezie weselnej. 
Weselnej. Stop. Weselnej. 
Wzrokiem przesunął po nieznajomych twarzach starając się w nich rozpoznać kogokolwiek. Na próżno. Nagle wszyscy wstali, trzymając w dłoniach kieliszki z musującym napojem. Najpewniej szampanem, uparcie wpatrując się w Charlesa Morgana, który jak do tej pory nie rozgryzł, co tu tak naprawdę się odpieprza. Dopiero lekkie szturchnięcie w bok, zmusiło go do odwrócenia głowy w prawą stronę i  to co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Momentalnie w ustach mu zaschło, a żołądek skurczył się do rozmiarów pestki z pomarańczy. Dłoń niebezpiecznie zadrżała, kiedy napotkał ponaglający wzrok Jordana. 
Jordan się żeni. 
A on najwidoczniej był jego świadkiem. W jego myślach brzmiało to tak samo absurdalnie, jakby to wypowiedział na głos. Wzrok przyjaciela nie ustawał, dawał mu znaki. Czego on chciał? Co szeptał?
Prze-mowa. Przemowa? Przemowa! Świadkowie często wygłaszali bzdurne poematy na temat państwa młodych. To oczywiste, on również miał coś powiedzieć miłego o swoim najlepszym kumplu.  Tylko co on miał powiedzieć o Jordanie. W głowie stworzył szybką listę.

1. Z pochodzenia Chorwat.  – mało interesujące. Dalej.
2. Ma 32 lata. – najwyższa pora, aby w końcu się ożenił.
3. Płatny morderca. – chyba małżonkę nie należy o tym informować. Po co ją niepokoić.
4. Nienawidzi spędów rodzinnych. – prędzej pogrzeby, tam ze swoja kwaśną miną wtopi się w otoczenie. Jednak to chyba nie odpowiednia informacja na wesele. Chociaż kto wie, może akurat ktoś z kiepskim poczuciem humoru zaśmiałby się.
5.  Marudny, gburowaty,  złośliwy.  – wachlarz samych najlepszych cech. Czy ta kobieta jest ślepa? Poderwał ją na kasztana, czy jak?!

Charles podniósł swoje cztery litery z siedzenia. Rozejrzał się ponownie po zgromadzonych ludziach na sali i stwierdził, że jest ich całkiem sporo. Czy Jordan nie mówił czasem, że nie ma nikogo? A więc kim byli ci wszyscy ludzie, którzy uparcie się na niego patrzyli oczekując przemowy. Co miał powiedzieć o swoim najlepszym przyjacielu? Może faktycznie lepiej będzie jeśli wygłosi swoją żenująco krótką listę w nadziei, że na sali znajdzie się jakiś skończony kretyn, który uzna jego wypociny za fantastyczny żart. Jordan nie spuszczał z niego wzroku, a Splinter mimowolnie spojrzał na pannę młodą. Jednak nie widział jej twarzy. Zmyła się z tłem białej sukni. Tak jakby ktoś wylał na jej twarz wybielacz. Ponownie spojrzał na tłum zgromadzonych i zorientował się, że również ich twarze uległy całkowitej zmianie. Zamknął na chwilę oczy czując, jak reflektor go oślepia. Cholera, kto skierował na niego tę lampę?!

Uchylił powieki i jedyne co zobaczył przed sobą to śnieżnobiały, chociaż wolno szarzejący sufit w mieszkaniu Jordana. Głowa mu napieprzała, a on czuł się jakby był na koncercie heavy metalowej kapeli. Nagle koło sofy, na której leżał, przeszedł Jordan. W potarganych włosach, z zaspanymi oczami i w za dużych dresowych spodniach, które wisiały mu niechlujnie na tyłku. Podszedł do kuchenki gazowej, wstawiając wodę na kawę. Splinter z małym zdezorientowaniem, podniósł się do siadu, zwracając na siebie uwagę towarzysza.
-  Jak się spało? – zapytał brunet, wsypując do kubków im po dwie łyżeczki kawy.
- Koszmarnie.
- Wczoraj chyba poniosła cię impreza. – Parsknął rozbawiony, dopiero teraz dostrzegając wbity w siebie wzrok przyjaciela.
- Najwidoczniej. Jordan?
- Mh?
- Mam nadzieję, że masz więcej przyjaciół, bo jeśli kiedykolwiek będziesz się żenić, nie chcę być twoim świadkiem. – Jordan słysząc to, wybuchnął głośnym śmiechem.
- Nie pij więcej, alkohol widocznie w dużych ilościach ci nie służy. 

środa, 24 czerwca 2015

Współlokatorzy.

Krótki fanfic. Lekki, humorystyczny. One-shot. 
Postacie są całkowicie i niezaprzeczalnie zmyślone, i stworzone przez dwóch różnych autorów. 

____________________________________________________________


Jordan Vuković bardzo cenił przyjaźń z niejakim Charles Morganem. Jednak jeszcze bardziej cenił swoją przestrzeń i wolność. Dlatego też, jakiegoś dnia, z ukrywanym zaskoczeniem otwarł drzwi, za którym stał jego najlepszy kumpel trzymający jakieś torby. No właśnie… co on z tymi torbami tu robił – cisnęło mu się na usta. Jednak przypuszczał, że nie chce znać odpowiedzi.
- Jordan! Kumplu! – powiedział już w progu Splinter, któremu towarzyszył jak zawsze ten denerwujący, głupkowaty uśmieszek. Jordan  nie odzywał się dłuższą chwilę analizując sprawę. Najbezpieczniej byłoby zamknąć mu drzwi przed nosem. Ba! Mógł udawać, że nie ma go w domu, że wyjechał, że umarł. Westchnął ciężko, nie ukrywając zmęczenia.
- Co się stało? – zapytał, a im bliżej było do udzielenia odpowiedzi, tym on bardziej pragnął wycofać się w głąb domu i iść spać. Do cholery, była trzecia w nocy! Morgan miał tendencję do pakowania się z buciorami do czyjegoś mieszkania o niewłaściwych porach. Tym razem nie mogło być inaczej.
-  Nie uwierzysz. Rurę mi wywaliło w mieszkaniu i całe zalało! Muszę się gdzieś zatrzymać na czas osuszenia – rzucił spokojnie, wiedząc, że Jordan nie zostawi go samemu sobie. To nie ten typ faceta, który opuszcza przyjaciół w potrzebie. Chociaż na pierwszy rzut oka jego szorstka natura sprawiała całkiem inne, mylne wrażenie, które Charles Morgan doskonale rozgryzł.
- Nie.
- Jak to nie?!
- Po prostu. Nie.
- Ale dlaczego?!
- Jesteś bałaganiarzem, Morgan.
- Nieprawda. Nawet mnie nie zauważysz!
- Twojej mordy nie da się nie zauważyć.
- Jordan, nie bądź gadem!
Ciężkie westchnięcie Chorwata rozniosło się echem po klatce schodowej. Wiedział, że będzie żałował swojej decyzji. To nieuniknione.
- Tydzień. Śpisz na sofie. Potem znikasz.

Dwa tygodnie później.


- Cholera! Charles! Rozrzucasz te swoje łachy po ziemi niczym zawodowa striptizerka! – darł się na współlokatora, który akurat urzędował w łazience i nie przejmował się wyrzutami przyjaciela. Z przymrużeniem oka traktował wszelkie ataki szału kompana, wiedząc, że dla Jordana jest nietykalnym. Niczym Święty Graal, który trzeba otoczyć opieką.
- Nie gderaj, jak baba! – wymsknęło mu się, a Vuković niczym najgorsza zmora pojawił się w progu łazienki, patrząc na niego zabójczym wzrokiem.
- Zabiję cię.
- Nie obiecuj.

* * *

Jordan wrócił wcześniej z akcji niż zamierzał. Sprawa poszła mu zdecydowanie szybciej niż sam przypuszczał. Był cholernie zmęczony, a każdy mięsień mu o tym przypominał. Pragnął położyć się we własnym łóżku i po prostu zasnąć. Jednak już od przekroczenia progu mieszkania czekały na niego niesamowite niespodzianki. Panujący bałagan, jaki zostawił dwa dni wcześniej został na swoim miejscu, a do jego kolekcji dołączyło jeszcze kilka butelek po winie i puszek po piwie. Pierwsze co pomyślał: Od kiedy Morgan pije sikacze?
Ale szybko zapomniał o wcześniejszym pytaniu, kiedy ujechał na jednej z nich. Równowaga została zachwiana niczym budynek World Trade Center, a on niczym tonący złapał się brzytwy w postaci cholernego rogu ściany, który w nieoczekiwany sposób wymsknął mu się z rąk. O ile ściana może uciec, tak on wyrżnął nosem o zakichaną jej krawędź i z głośnym jękiem upadał na plecy.
- Kurwa! Morgan! – darł się głośno, aż zainteresowany nie wyszedł z sypialni Jordana. Na szczęście gospodarz nie był wstanie tego zlokalizować.
- Już wróciłeś? Co drzesz tak japę? – zapytał głośno ziewając. Zapalił światło i wtedy ujrzał rozwalony nos kolegi. Krew sączyła się z rozciętej rany na grzbiecie, a  Jordan łypał na niego groźnie. Charlie niewiele myśląc pomógł mu pozbierać się z ziemi, jednak rozbawionego wyrazu twarzy pozbyć się nie potrafił. Posadził kumpla na sofie, zaraz przynosząc mu zamrożonego groszku. Vuković westchnął.
- Mam dość tego syfu, idę spać – stwierdził po długiej ciszy. Charles nagle się spiął i podszedł do mężczyzny, łapiąc pod ramię i z powrotem sadzając na sofie. Brunet zmarszczył brwi w chwilowej konsternacji.
- Co ty odpierdalasz? – powiedział głośno, a Splin pochylił się nad nim i położył mu palec na ustach.
- Cicho – szepnął, a Jordan wszystko zrozumiał.
- Co to  ma znaczyć?! – krzyczał prawie na cały dom.
- Cicho powiedziałem, obudzisz go.
- Co?! Sprowadziłeś sobie kogoś do mojego mieszkania i urządzasz pod moją nieobecność intymne schadzki?! – krzyczał szeptem, posyłając mu wściekłe spojrzenie pełne piorunów i gradu. Gdyby się dało zabijać wzrokiem mężczyzna osiągnąłby perfekcję w liczbie zgonów.
- Miałeś być jutro!
- A więc to moja wina?! I jeszcze robiłeś to w moim łóżku!
- Nie dramatyzuj już, to się zdarza!
- W hotelach!
Jordan opadł na sofę zrezygnowany. Czuł pod plecami twarde przedmioty, których w pierwszym momencie nie potrafił zidentyfikować. Może tym lepiej dla niego. Życie w słodkiej niewiedzy bywało lepsze. Mógł wrócić dnia następnego. Przynajmniej nie żyłby z myślą, że Splinter w jego pokoju urządził sobie miłosne schadzki. Na Boga!
- Co jeszcze mojego użyłeś? – zapytał, zasłaniając oczy przedramieniem. Był zmęczony. Cholernie zmęczony.
- A bardzo się zdenerwujesz jeśli powiem, że szczoteczki do zębów? – zapytał Morgan, stojąc za oparciem sofy i patrząc z ukosa na twarz przyjaciela. Wiedział, że w tym momencie nadwyręża jego cierpliwość, dlatego też wolał stać w bezpiecznej odległości.
Jordan nie odpowiedział, złapał go za fraki i pociągnął do siebie zmuszając do zgięcia w pół przez oparcie. Zbliżył niebezpiecznie blisko swoją twarz do jego, parząc oddechem  wargi współlokatora.
- Zabije cię – wychrypiał niebezpiecznie, a wzrok Morgana mimowolnie powędrował na lekko rozchylone usta gospodarza, a dopiero po chwili dojrzał piwną otchłań.
- Nie zabijesz. Za bardzo byś tęsknił – powiedział wyjątkowo pewnie i spokojnie. Vuković mocniej zacisnął palce na wymiętoszonej koszulce przyjaciela, po chwili go puszczając.
- Zejdź mi już z oczu – mruknął, na powrót zasłaniając oczy ramieniem. Morgan wyprostował się niczym struna i z nikłym uśmiechem udał się w stronę sypialni Jordana.
- Dobranoc, Jordan.